pieczemy pizzę :)
Nie zjeść pizzy we Włoszech? No jak można. Oczywiście zjadłem ich dziesiątki, jeśli nie setki 😛
Ale tym razem będzie pieczona wg neapolitańskiego przepisu, który znam od jakiś 16 lat. Piekarnik jest, reszta też jest. Czyli do dzieła…
Ciasto:
2/3 szklanki mleka (lub mleka z wodą) podgrzewamy, żeby była ciepłe, do tego trochę drożdży mieszamy. Nie wiem ile, trochę, bo na oko od nastu lat.
Powiedzmy, że 1/3 małej kostki.
Mąkę sypiemy np. do miski i wlewamy mleko z drożdżami. Trzeba dać tyle, żeby się nie lepiło. Dosypać, lub dolać jeszcze, jak czegoś za dużo. Ciasto powinno wyjść troszkę gumowe.
Nie czekamy aż wyrośnie. Albo bardzo krótko. Na blachę odrobina oliwy, i rozciągamy ciasto do brzegów.
Sos:
Do garnka do oliwy z oliwek wrzucamy kilka rozgniecionych ząbków czosnku i papryczkę, lub dwie (te ostre) i dosłownie po chwili (nie wolno spalić czosnku, bo będzie gorzkie) dodajemy pomidory bez skórki, przesmażamy aż się rozlazą, albo z puszki, albo sos passata itp.
Pod koniec gotowania na małym ogniu dodajemy bazylię, sól. Sos ma być gęstawy.
Sosem przesmarowujemy rozplackowane ciasto i dajemy co chcemy. Dosłownie. Dodatki wedle uznania. Ja lubię duuuuużo sera. Nawet w pizzeriach zamawiam 2x albo 3x porcję.
Do takiej upieczonej pizzy dobrze mieć oliwę smakową. Nie wolno bezcześcić pizzy jakimś ketchupem itp.
Włosi gdy widzą takie coś dostają zawału. :O
A tak wygląda gotowa pizza w wersji przesadzona ilość sera specjalnie dla mnie. Ser oczywiście mozarella, albo tutaj znana pizzarella – mniej wody w nim i pizza nie robi się ciapowata. Piekarnik to nie piec na drzewo i temperatura inna. No ale i tak jest pyszna 😀