Anglia,  kamperowanie zimą,  podróże,  pory roku

vanlife z huraganem w tle, czyli robimy rząd i spier… uciekamy stąd

Powiem tak. Musieliśmy wczoraj dosłownie spier..ać. 😮
Chyba pierwszy raz od jakiś 10 lat naprawdę się śpieszyłem.

Ale od początku. Miejscówka zacna i bezpieczna, parking na plaży. Staliśmy tu nie pierwszy raz. Poprzedniego roku po lecie przez niemal miesiąc a teraz od kilku dni. Słońce, morze, kawa na balkonie w kamperze. Czego chcieć więcej. Obok inne kampery. Ale 2 dni temu zaczęło wiać. Tak tak chodzi o ten huragan Ciara czy jak mu tam.  Pomimo ostrzeżeń w aplikacjach poprzednią noc zostaliśmy na plaży. Zresztą nie tylko my. Jeszcze inne 3 kampery. Zawsze to mniej łamiących się drzew i spadających na kampera, no nie? Bujało, huczało ale tak wygląda vanlife. Czy słońce czy deszcz mieszkamy w kamperze. Nie uciekamy gdy trwoga do czterech ścian.

Wczoraj w dzień pogoda była parszywa, nawet mam się wychodzić z kampera nie chciało. Miejsca zmieniać również. Chociaż ten huk wiatru zaczynał mnie wkurw…ć. No ale lenistwo wygrało. Przecież najgorsze właśnie mijało po południu, jakoś ok. 16-18. Wiatr wiał do 140km/h. Tak przynajmniej pokazywały apki. Nawet wgrałem kilka nowych na testy. 😛
No więc zostajemy jeszcze jedną noc. Niech sobie huczy. Z boku inny kamper, no i nasze dwa. Czyli luzik. Wieczorem kolacja, a jako że huczało to film, później kolejny. Dobre głośniki załatwiły temat wkur… na wspomniany huk wiatru. 🙂
Było już jakoś przed północą gdy coś mi mówiło żeby zerknąć przez okno i zobaczyć czy dojechały inne kamperki.

Aż mnie zmroziło.
Zobaczyłem fale tu gdzie ich na tej wysokiej plaży być nie powinno. Ale jakie fale 😮


Dodam że w tym miejscu gdzie staliśmy jest parking na kamienistej plaży, obok wąska asfaltowa droga, a za nią płot i nasyp kolejowy. Sama plaża natomiast ma na płasko około 10 metrów szerokości i milę długości, a następnie opada stromo w dół. Morze z reguły jest o dobre kilka metrów niżej od poziomu parkingu, nie mylić z dalej.  Bo tego dalej jest jeszcze więcej. Często, żeby dojść do morza to trzeba sporo zejść w dół.

Ale nie tym razem. I nie tej nocy.
Gdy zobaczyłem za oknem, że fale, wyższe chwilami może nawet niż nasze kampery, rozbryzgują się o ostatni bastion, czyli tą krawędź płaskiej części plaży, a następnie wylewają czasem na kilka metrów wgłąb lądu, aż po asfaltową drogę, a do tego kamper, który stał z nami, zniknął, przestawiłem moje myślenie z lajtowego trybu oglądania filmu na szybsze analityczne. Przy morzach, przy różnych plażach spędziłem pewnie około tysiąca dni i nocy i wiem jak się zachowuje morze, jak szybko przychodzi i odchodzi i ile ewentualnie mamy czasu. Tu już woda wlewała się na naszą płaską powierzchnię, ale jeszcze wracała. Jednak częściowo na asfalcie już zostawała. Angole partacze widać zrobili krzywą drogę. No cóż. Kampery niskie nie są. z każdą sekundą budował się wstępny plan ucieczki z tego miejsca. Może przesadzałem, może nie. Ale jedną ze zmiennych był fakt, że będąc tutaj, zdaje się we wrześniu zeszłego roku, sąsiad opowiadał mi, że poprzednie 2 lata temu fale zalały nawet tory kolejowe. Czyli cała plaża wraz z drogą była pod wodą.
Widząc te z ostatniej nocy, w wyobraźni zobaczyłem nasze utopione kampery. Dobrze mieć AC, ale pomimo, to lepiej się ewakuować.
No więc pierwsza najważniejsza rzecz – nie panikować.

No ok, nie panikujemy. Oceniam, że jeszcze mamy czas. Scenariuszy widziałem kilka. Po pierwsze, możliwe, że to już był maks przypływu, więc dalej woda by już się nie podniosła i nie ma co panikować. Niestety nie było czasu na szukanie w necie apek do pływów i oceniania czy to już maks, czy będzie za np. dwie godziny, a to my będziemy pływać. W tej wersji oszacowałem, że mamy spokojnie jeszcze z 10-15 bezpiecznych minut. Pewnie więcej, ale nie będę przecież czekał czy stał i kręcił filmów. 10-15 minut to ok. 2-3x więcej niż potrzebujemy na spakowanie się, wyjechanie z plaży i odjechanie. Długość drogi to ok. 1-2 minuty i nas tu nie ma. No więc luzik. Przynajmniej tak sobie to tłumaczyłem, żeby spokojnie, bez paniki ogarnąć naszą ewakuację. Jeszcze nas nie zalewa, więc bez sensu przecież panikować.

Czyli zapada decyzja, spadamy stąd. Teraz pytanie gdzie. Oczywista sprawa, że na razie tylko stąd. Byle wjechać wyżej o kila metrów, dalej od plaży i nie dać się odciąć wodzie. Wyżej oznacza od plaży, więc i tak z kilometr wzdłuż, bo z tyle ma plaża przy drodze.  Pamiętałem akcje z zeszłego roku w tym miejscu gdy lało i wiało i droga w jedną stronę została zalana bo jest niżej. Samochody osobowe próbujące nią wtedy przejechać również. Kilka autolawet wtedy przez cały dzień miało trochę roboty. Czyli mamy tylko jeden w miarę pewny kierunek. Teoretycznie van wyższy, ale w razie czego na tej dróżce nie zawrócę. Czyli jedziemy w drugą stronę.

No dobra, trzeba ocenić sytuację na zewnątrz.
Faktycznie zostaliśmy tylko my. Wszyscy odjechali. Albo ich spłukało 😀
Pizgało, deszcz, i te fale. Poczułem się jak na kutrze rybackim, tylko ryb nie było.

Ela w tym czasie już szykowała wnętrze kampera do drogi. Wiecie, trzeba zdjąć osłony z szyb, no i ogarnąć co nie co, żeby nie latało po kamperze podczas ewakuacji. W drugim akurat nie trzeba było nic szykować. W dosłownie 3 minuty byliśmy gotowi. Szybki wyjazd z plaży. Tym razem się na szczęście nie zakopaliśmy w grząskich kamieniach. A miałem o to trochę strachu, bo 2 noce temu odkopywałem naszego jednego kampera. Zdradliwe te kamyczki. Zresztą osobówki też co chwilę się zakopują. Przydałby się 4×4. 🙂

Mi udało się wtedy wykopać podkładając na kilka razy zrobione kiedyś najazdy z desek. Zeszło trochę, ale nie musiałem szukać linki, żeby Sprinterem wyciągać Jumpera. 🙂

Po prostu pozazdrościłem Matyldzie i też chciałem stanąć na krawędzi. Ale niestety dupa. Citroen to nie Matylda. Przedni napęd na takim podłożu, to pewne problemy. Na szczęście po tej przygodzie, tym razem stanęliśmy na stabilniejszym podłożu i mogliśmy niemal natychmiast odjechać.

A tutaj Matylda 🙂

Opuszczając plażę przed goniącymi nas falami zrobiłem jeszcze na szybko kilka fotek, ale fotki robione w ruchu o północy… no niewiele wyszło, a i film również się nie udał. Teraz żałuję, bo by było co pokazać. Ale nie będę wracał.
Droga była już częściowo zalana, ale na tyle mało, że wysokimi vanami przejechaliśmy jak przez kałużę, a i sporo kamieni morze wyrzuciło na asfaltową powierzchnię. Na szczęście udało się nam opuścić to nieprzyjazne w tym dniu miejsce i po północy dojechaliśmy na inną miejscówkę już w oddali od morza. 🙂

4 komentarze

    • toscaner

      Też tak sobie pomyślałem, zresztą obstawiałem, że i tak jakieś fotki wyjdą, film niestety czarny, pomimo niezłego urządzenia nagrywającego.
      Najważniejsze, że intuicja jak zawsze zadziałała, żeby w odpowiedniej chwili wynieść się z potencjalnie niebezpiecznego miejsca. A było ich już trochę podczas tych lat na dziko 🙂
      Kilka huraganów (w Toskanii, Walii, Szkocji, teraz Anglii), czy powodzie (Walia, Lake District) itp.
      A także kilka drobnych incydentów z jakąś lokalną patologią. Nawet jeden kamper dostał nowe wgniotki po jednym incydencie. Kiedyś o tym pisałem. Jak nie to zrobię takie podsumowanie pewnego dnia. Tylko musiałbym fotki powybierać, a mam ich obecnie ok. 200 tys. już 🙂

    • toscaner

      Hahaha. Sam jak czasem przeglądam moje stare wpisy, to się dziwię, kiedy to było i wraca wspomnienie jakby się tam było znów. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »
%d