kamperowanie wiosną,  podróże,  Toskania

Lago Santo

Z moich znajomych nikt nigdy nie wspominał o tym polodowcowym jeziorze.  A szkoda, bo warto. Chociaż z drugiej strony… Jak ktoś widział morskie oko, to dupy nie urywa. No i nie da się stanąć nad samym jeziorkiem.
Dojechać można drogą łatwiejszą, ale my wybraliśmy polecaną przez tubylca. W sumie nawet AM nie chciała puszczać nią, dopiero zmuszenie jej do współpracy zaowocowało, że jednak odnalazła jeszcze jedną dróżkę do Lago Santo w swoich mapach. Pojechaliśmy od strony Dogany.


Większość drogi jechaliśmy na 3-im biegu, a często i na 2-gim. Momentami droga wąziutka, że raczej kamperem o normalnych wymiarach, nie blaszanką chyba nie dałoby się przejechać. Gdy wjeżdżaliśmy w tą uliczkę w Dogana, to miejscowi wytrzeszczali oczy „A gdzie oni tu tym wielkim”
Większość ludzi w w wioskach po drodze jeździ głównie 4×4, a tu taka gablota. 🙂

Dojechaliśmy i warto było. Można zostać, bo koszt za parking znikomy, ale bez widoku na jezioro naszym zdaniem nie było sensu. No i parking ma spory spad. Ciut niekomfortowy. Pisałem, że nie mamy ręcznego?

Od parkingu trzeba wdrapać się kawałek na górę. Ok 2-3 min spacerku.
Parking jest dość stromy, my musieliśmy podłożyć klina, bo… urwałem ręczny jakiś tydzień temu.
Ma się tą krzepę.
Czyli wariaci jeżdżą po górach… bez ręcznego.

Teraz czekam na linkę, ale nie tylko, bo później mieliśmy jeszcze jedną awarię. No ale dojdziemy i do tego.
Takie połączenie mechaniki i animal planet w jednym. Ciekawe, czy ktoś zgadnie (poza osobami, które dowiadują się na bieżąco, dzwoniąc do nas) co się stało.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »
%d