-
gadu gadu o makaronie, a tymczasem Francja elegancja
Cały czas nadrabiam relację z Włoch, ale gdyby ktoś pytał to od kilku tygodni jeździmy po Francji, a teraz sobie siedzimy nad oceanem w Bretanii, pijemy winko i wcinamy francuskie serki.
M. znalazła właśnie grzyby w parku i potwierdziliśmy w aptece, że jadalne, bo ze mnie cienki grzybiarz, ale na pewno będzie jakiś przysmak. Aha rozmaryn też z krzaka 😛
A z tą apteką to nie żart. Spotkany francuz, mówiący po ludzku, wyjaśnił, że we Francji każdy aptekarz jest przeszkolony na grzyby i oni sami noszą do weryfikacji gdy nie są pewni.
Zebrane grzybki:
-
czas opuścić Trasimeno…
To Trasimeno to było ciekawe miejsce. Takie miejsca spotkań wręcz międzykontynentalnych. 😛
I do tego spotkaliśmy Yeti, a przynajmniej tak nam się na początku wydawało…
Po tym jak opuścili jezioro poznani Nowozelandczycy, zgadnijcie co się wydarzyło? Parkuje koło nas kamper na brytyjskich blachach, taka starsza westfalia (?) rocznik 81 (jak się okazało), a tam dwójka ludzi. Jako, że tablice UK, to 100/100 mówią po ludzku, a dodatkowo, jako że zaparkowali obok to od razu się z nimi poznajemy. Skąd? Nowa Zelandia. Nie to chyba żart. Mówię, że dopiero co odjechała stąd inna para też z Nowej Zelandii. No ale nie znają się jak się okazało. No ciekawa sprawa. A tym bardziej, że ci też w drodze i jakoś od kilku miesięcy już po Europie jeżdżą, a kampera kupili w Wielkiej Brytani, bo tam przylecieli samolotem. No i zgadnijcie… znów impreza. Jonny wyciąga whisky kupioną na samiutkiej północy Szkocji, jakaś regionalna produkcja i mówi, że lubi mocne trunki. Aha. No problem. Nie miałem jeszcze wtedy specyfiku Kodi’ego, ale co tam śliwowica też dobra, częstuję. Jonny mówi po łyknięciu, że on tego nie skończy. Dał swojej Karen, o dziwo łącząc siły dali radę polskiej śliwowicy. -
dziwna podróż…
Ktoś pomyśli, no właśnie, dziwna ta trasa. Nie ma na ich trasie Wenecji, Rzymu, Neapolu, Paryża, itd… Same turystyczne perełki, a tu dupa.
No cóż. To nasza trasa. Nigdy nie planowaliśmy objechać kamperem głównych miast Europy, bo nie taki był cel. W tych miejscach już po prostu byliśmy.
Jeśli chodzi o Włochy, to przez tyle lat zjeździliśmy niemal wszystkie miejsca, które nas interesowały i w jakimś stopniu widniały w przewodnikach. Poza tym mieszkaliśmy wcześniej też w Rzymie i trochę w Neapolu, a M. jeszcze w Mediolanie i Turynie. Do Sorrento jeździliśmy na pyszną pizze. Północ również już była. W Alpy jeździliśmy na Snowboard i mamy tam trochę fajnych miejscówek, ale to jeszcze z przed czasów kampera, więc teraz nieużyteczne. Nie uśmiecha nam się płacić teraz np. 500-1000 euro za tydzień, jak można za darmo. 😛Poza tym przed kamperem jeździliśmy trochę po Europie Alhambrą, która miała kuchenkę, zrobione spanie na podłodze i kilka innych prostych udogodnień. Nie było tam kibelka, więc nie był to kamper. Ale się dało.
No ale naszą Alhambrą zjeździliśmy z pół Europy: Wielka Brytania, Francja, Włochy, Austria, Słowenia, Węgry, Słowacja, Czechy. No może „mniejsze” pół. 😀 -
rybki prosto z jeziora…
Na północy chłodniej się zrobiło, to i do pisania wróciłem. Tak to prawda. Gdy smażyliśmy się w tych upałach, to nawet nie chciało mi się laptopa włączać. Ewentualnie na chwilę, przeglądnąć pocztę, szybkiego posta, maila czy coś. Teraz znowu leje, na zewn. z +14C.
Marzyliśmy o takich temperaturach przez ostatnie 2 miesiące.Takie pisanie relacji jednak wiąże się również z przygotowaniem zdjęć. Tych robię sporo. Czasem jest to np. 5 tys. zdjęć na miesiąc, a czasem więcej. Wybrać kilkanaście, niektóre wykadrować. Do tego trzeba jakiś program, a czasem kilku. Gdy w kamperze jest +38C, na zewnątrz +38C w cieniu, a w słońcu termometr wybucha, to uwierzcie lub nie, ale aluminiowy laptop spokojnie nadawałby się jako patelnia do zrobienia np. jajecznicy. Z tym akurat Włosi mają chyba tradycję, bo smażą latem pokazowo jajecznice przy użyciu tylko samego słońca. Gdzieś znajdę fotki, to wstawię. Patelnie stawia na krześle na słońcu, wbija jaja i częstuje ludzi jajecznicą.
-
Cortona
Jedziemy do Cortony. 😛
Był piąteczek, my w doskonałych nastrojach. Namiary na polecany parking przez Janusa wpisane w GPS. Dojeżdżamy wieczorkiem. Parking jest, szkoda tylko, że jest to ubity piach czy coś tego typu. Nad Trasimeno było gorąco, ale co wieczór wychładzaliśmy budkę zostawiając wszytko pootwierane do ok. północy. Poza tym wbudowałem w sypialni układ wymuszonej cyrkulacji, gdy okna były pozamykane, a tu, co samochód to chmura kurzu. No nic i tak zostajemy. Cortona jest tego warta.
Sobota rano, nie pamiętam 7-ma czy 8-ma. Piiii piiii piiii, co jest? Uchylam żaluzję… Budowa? Na naszym parkingu? Ehhh, później dowiedzieliśmy się, że co sobotę koparkami równają parking. Ale trafiliśmy. Nie polecam jechać tam w piątek. W sobotę rano przyjechać? Polecam, bo przy okazji można zaliczyć merkato. 😀
No dobra, jako, że panowie od koparek byli mili, ułatwiliśmy im pracę przestawiając kamperka z parkingu dla kamperów dalej od nich. My mieliśmy ciszę, a oni mogli sobie równać do woli.
Robię kawę, budzę M. Jej takie dźwięki nie przeszkadzają i śpi aż podsunę jej kawę pod nos. Zapach kawy z cynamonem, kardamonem czy pomarańczą, albo innymi przyprawami obudzi każdego. 😛
M. postanawia, że śpi dalej i mówi, żebym sam szedł na zwiedzanie.
Cóż mi pozostało, biorę „lusterko” i w drogę, a raczej na schody, bo w Cortonie na górę można wyjechać schodami. 😀
Lubię takie małe miasteczka, gdzie nie ma wytyczonych szlaków -
Trasimeno
Trasimeno miało być punktem na kilka dni w drodze do wschodniego wybrzeża, bez większego planu. Planowaliśmy wylądować gdzieś pomiędzy Pescara a Ancona i dalej wzdłuż wschodniego wybrzeża kierować się w stronę Słowenii, Chorwacji, a może Grecji. To było przed wyjazdem Grzegorza, Bronka i jeszcze kogoś do Grecji, a my planowaliśmy dołączyć. Później wracając zahaczyć o Węgry, gdzie mieliśmy się spotkać z załogą Mariusza, później jeszcze Tomciem i nie pamiętam już z kim jeszcze. Takie były plany.
Temperatury jednak szybko zweryfikowały wyjazd do Grecji. Odległość pomijam, bo to ponad 4 tys km w dwie strony, a gdzie tu od Włoch Francja, Hiszpania itd. Plany planami, ale lenistwo lenistwem. Pierwszy tydzień objazdówki po okolicy. Przy okazji trafiliśmy na kolejną fajną miejscówkę z czystą wodą. Cisza, spokój. Tylko my i jeziorko. Po 1 dniu postanowiliśmy wrócić na znajomą miejscówkę, gdzie o dziwo codziennie przyjeżdżały sympatyczne załogi. To z Belgii, Holandii, Niemiec, o dziwo przy takiej pozytywnej energii to i kilka włoskich załóg przemówiło ludzkim głosem, a nawet dołączyli do imprezowania z nami.
Nad Trasimeno poznaliśmy również ekipę z Nowej Zelandii, która podróżowała kamperem po Europie już 5ty miesiąc. Dla nas to był już nasz 6-ty, więc wymiana spostrzeżeń, pomysłów, doświadczeń. Testowanie śliwowicy. Wszak nie często ludzie z Nowej Zelandii mają okazję ją pić. 😀
Przyznali, że nie da się tego pić. O dziwo, tylko jedna Niemka łyknęła jakby piła nalewkę. 🙂
Przyznała, że mocne ale dobre. 😛
Nie, nie miała polskich korzeni, a przynajmniej nic o tym nie mówiła. 🙂Gdy nasi poznani znajomi się rozjechali, postanowiliśmy również gdzieś wyskoczyć. Poza tym był to piątek, więc wiedzieliśmy, że w weekend w tym miejscu będą tłumy. Jedziemy więc…
-
trasimeno tuż tuż
nadal jedziemy…
po drodze mijamy smaczne, białe krowy – specjalna rasa Chianina (antyczna rasa)
No i jeziorko, czterołap jest szczęśliwy, bo już wie, że futro popływa
-
miasto czerwone jak cegła…
Internety działają, zasięg nadal jest, na zewnątrz leje od 2 dni, temperatura za oknem +14C. Czyli warunki wymarzone do posiedzenia z laptopem.
W kamperze oczywiście cieplutko, ale nie gorąco, a tym bardziej nie za gorąco.
To dziś, w górach na północy, ale …wracamy do upałów nad Trasimeno.A po drodze odwiedziliśmy jeszcze jedno miasto…
CZERWONE JAK CEGŁA.
Przeglądając teraz zdjęcia zastanawiam się, czy to nie opuszczone miejsce. Nie, nie, tam mieszkali ludzie, tam były również samochody. Nie widać ich, ale były. Miasto na oko w 90% z czerwonej cegły. W pewnym sensie ma swój urok. Wrzucam na szybko, bo Trasimeno czeka. Ciekawe, czy zgadniecie o którym mieście mowa. Fotki dla ułatwienia: