-
spotkanie z kolejną załogą z Polski
Na tydzień, przed wstępnie umówionym spotkaniem nad Trasimeno, postanowiłem zadzwonić do Kodiego. Podjechaliśmy w miejsce, blisko owego hotelu, gdzie zawsze był zasięg i dzwonię.
Słyszę zrezygnowany głos. Co się stało? Kodi mówi, że się nie dadzą rady się z nami spotkać, bo planują wcześniej wracać, upały nie tylko nas wykończyły. Z tym, że my uciekliśmy w chłodne górki, a oni smażyli się na południowej patelni. Też bez klimatyzacji.
No szkoda, myślę. Ale lampka się zapaliła, przecież my jesteśmy wyżej, a oni na dole Włoch. Żeby wrócić do Polski muszą przejeżdżać przez okolicę. Może chociaż na dzień zrobią postój?
Oddzwonię, ale muszę coś sprawdzić.
Okazuje się, że autostrada, którą będą jechali jest tylko 100 parę km od nas, to już coś. Teraz pasuje przeskanować mapy pogodowe, gdzie chłodno, ale blisko autostrady. Założyłem, że Kodi nie przyjedzie na przełęcz ponad 100 km po górskich serpentynach. Pojedziemy my. Na szczęście znalazłem kilka miejscówek, gdzie temperatury były dla nas zadowalające, a jak się okazało i nie tylko dla nas. 😀
Wszystko co nasi „goście” musieli zrobić, to zjechać z autostrady ok. 10 km, a później kolejne kilka po wąskich drogach, aby dojechać do jeziorka.
Zakładam, że pogoda zaskoczyła nawet ich, bo jeszcze chwilę temu jechali w okolicach Florencji, a tam na mapach widziałem temperatury w okolicach +39C. Aż się wierzyć nie chce, że taka różnica. -
Passo delle Radici, 1529 m.n.p.m.
To było miejsce dokąd uciekliśmy z niższym partii gór, jak Abetone, Pievepelago, czy Sestola, a nawet okolice Porretta Terme. Wszędzie już było ponad +30C. Jedyne miejsce, nie licząc alpejskich miejscówek, gdzie mieliśmy pewność chłodu, to przełęcz Radici.
Poprzednie lata pamiętałem, że bez kurtki w lipcu czy sierpniu tam ani rusz. Jedziemy. I zostajemy w okolicy.
Warto wpaść do restauracji w Casone di Profecchia, na pyszne dania z grzybami, niemal tylko z grzybami. Wszystko niemal po domowemu. Warto.
W San Pellegrino in Alpe na pyszne lody z jagodami, czy owocami leśnymi. Po za tym jest trochę miejsc gdzie można przez cały dzień nie spotkać ani jednego samochodu. Podobno w Bieszczadach tak było 30 lat temu.Jedyny problem, to w wielu miejscach komórki bez sygnału, nawet moja ponad metrowa antena na dachu nie łapała nic. Zero. Olewka. Zostajemy. Jak za daaaawnych lat, gdy na wyprawy jeździło się pod namiot a GSM nie istniał, fakebuk nie istniał i miało się przyjaciół, a nie tysiące „znajomych”. 😛
-
jeszcze Abetone i okolice
Okolice Abetone. W tygodniu pustki i tylko sporadycznie spotykaliśmy jakiegoś kampera. Weekendy oblężenie. Każdy lasek, górka, każda zatoczka okupowana przez spragnionych chłodu ludzi. Nie ma generalnie żadnych zakazów i każdy rozkłada się gdzie chce.
Dziś przy okazji zamontowałem okno dachowe. Tak to, o którym wspomniałem już wcześniej. Ale teraz dopiero doszedłem w relacji do tego etapu i tego dnia, więc o tym piszę. 😛
Kupiłem u tutejszego sprzedawcy – taki sklep kamperowy. Miałem sikaflex (zawsze wożę w razie „W”), wyrzynarka oczywiście w bagażniku też jeździ zawsze. Kosztami wyszło finalnie podobnie jakbym kupił w Niemczech, bo porównywałem ceny. Ale najważniejsze, że będzie chłodniej 😀
-
wracamy do Abetone
Tym razem pojechaliśmy przez Pistoję, ale nocowanie tam to był błąd. Zostali byśmy w Vinci, bo rumuńskie dzieci kąpiące się w miskach na kamper placu wraz z całą ekipą i kamperami została przegnana przez policję i był tam teraz spokój i czystko. Stało ok 10 kamperów z Niemiec, Holandii i kilka włoskich. Problem był jeden. Tym razem nawet nie gorąco, nie Rumuni czy tam Cyganie ale plaga komarów. Otworzenie drzwi na minutę kosztowało pół godziny tłuczenia tego w kamperze. Decyzja spadamy, a jako, że okna kameprowe w moim kamperze są odsuwane, a nie uchylane, można jeździć z otwartymi. Podczas jazdy wszystkie komary wydmuchało precz.
Nocujemy w Pistoia. Parking patelnia, nagrzany po gorącym dniu. Byle do rana i nas nie ma. Mogliśmy już dziś w góry jechać, ale potrzebowaliśmy odwiedzić pralnię i jakiś większy sklep. To nas trzymało. Nie lubimy dużych miast, ale w górach pralni nie ma. Nie będziemy przecież prać rzece albo w kamperze.:P -
w kierunku passo delle radici
Pojechaliśmy znów w kierunku gór. Apeniny gwarantowały chłodek.
Może dla kogoś, kto wyskakuje z zimnego kraju na 2 tyg. takie wysmażenie się w temperaturach ponad +40C jest super.
Po 6 latach smażenia się co roku miałem totalnie dość. Plan w ogóle był taki, że w tym roku miało nas na wakacje już we Włoszech nie być, no ale… większość znajomych przyjeżdża kiedy? No w wakacje. Do tego kilka załóg z naszego klubu planowało Włochy lub okolice. Postanowiliśmy przesunąć wyjazd, żeby się spotkać z kim się da. 😛Ale teraz uciekamy od piekła. W górach spędziliśmy w sumie ok. 1,5 miesiąca z przerwami po kilka dni, żeby wpaść do większego miasta na większe zakupy czy coś. Jest tak wiele pięknych miejsc, a do tego temperatury o ok. 10-15C niższe niż na dole.
Po za tym uwielbiam góry. Morza też, ale góry są na liście wyżej. Idealne połączenie to góry i morze. Są takie miejsca. Nie tylko we Włoszech. Część już idziałem, ale i jeszcze sporo jest do zobaczenia. -
wracając do relacji…
Wracając do naszej podróży, po Vagli Sotto pojechaliśmy do Vagli Sopra. Tam wryliśmy się w jakąś uliczkę miejscowych, że trzeba było zawracać w bramie u kogoś, ale nie było z tym problemu. Chyba pierwszy raz ktoś tam kamperem się wdrapał, bo podjazdy były w okolicy ze 20%. Złomek dał radę. To nie jedyne dziury, w które wjechaliśmy nim, ale o tym dalej.
Miejsce ładne, ale zbyt blisko miejsca ostatniego noclegu, a my żądni przygód. Postanawiamy jechać dalej. Kolejne jezioro czeka. Wbijam do durnej AM punkt nad jeziorem, a ta prowadzi skrótem. No cóż. Droga tylko dla małych i lekkich. Może i bym zaryzykował, ale gdyby co autko wiele potrafi, ale pływać niestety nie. Jedziemy naokoło. Pora obiadowa, każdy makaron już kończy makaron, a my nadal w drodze. Jedyne wyjście, to naokoło do Pontecosi przez Castelnuovo Di Garfagnana. Jedziemy. Teraz widzę, że ten mostek szerszy niż te 1,8m. Kamperek by się zmieścił, no ale waga… -
Vagli sotto
Vagli Sotto – całkiem przyjazne miasteczko. W sierpniowym sezonie mieszka tu ok. 50 osób. Teraz pustka, ponoć 20 kilka. Ludzie przesympatyczni, chociaż na Amiata też super mili, ale tam kantowali na wszystkim nawet o 1/3. Tu nie mieliśmy okazji przetestować, bo czynny był tylko bar. O ile można orżnąć kogoś na kawie? Nas nic. My płacimy włoskie stawki. Max 1 euro za kawę. Więcej płacą tylko turyści, którzy tym samym nieświadomie padają ofiarą przestępstwa skarbowego. Tak tak, gdy widzicie cenę za kawę 1€, a wołają np. 3 przy płaceniu, to kupujecie, bierzecie paragon, dzwonicie na Guardia di Finanza. Knajpa leży, dostają sowitą karę, bo to jest przestępstwo w tym kraju. I wierzcie mi, że na takie coś reagują duuużo szybciej niż np. na zgłoszenie o kradzieży. 😀
A zwrot różnicy i tak dostaniecie. A jaka satysfakcja przy tym. 🙂Ale wracamy do fotek z Vagli Sotto, bo miasteczko na swój sposób urocze.
-
Faaaajowy kamperek. Jak mówią znajomi Włosi „Ferraristą” się rodzi, a nie zostaje.
Coś chyba w tym jest, bo jedni znajomi, którzy mają Ferrari, mówią, że trzeba mieć nerwy, żeby tym jeździć – nic tak się nie psuje jak właśnie Ferrari. 😛
I jeszcze trochę fotek z okolicy: