PWM prawdopodobnie spaliłby mi kampera
Po przemyśleniach powinienem wymyślić nowe przysłowie łączące dwa:
elektryka prąd nie tyka i szewc w dziurawych butach chodzi, bo chińska elektronika, chińską elektroniką, ale było też i trochę mojej winy.
Potrzebowałem kilku godzin, na poskładanie faktów i przeprowadzenie śledztwa, stąd lekkie zmiany w treści tego wpisu, jeśli ktoś już czytał wcześniej.
Ale od początku.
Padł mi MPPT Tracer 40A. O tym pisałem. Dałem zamiennie PWM 30A 12V/24V, o tym też pisałem. Gdy przyszedł nowy Tracer 40A, oczywiście postanowiłem od razu zamienić z gównianym PWM. Odłączyłem bezpieczniki ale niestety jeden obwód jeszcze został. Mój błąd. To prawdopodobnie uszkodziło elektroniczne lusterko i o czym jeszcze nie wiedziałem, kamerę cofania, lub jakąś elektronikę w niej. Nie będę się rozpisywał jak działa PWM, ale w skrócie impulsowo przepuszczając pełne napięcie przez określony czas. Nie mając monitora, nie mogłem widzieć czy kamerka działa, czy też umarła od impulsów. A jest na 12/24V. Czyli teoretycznie wszystko ok, nawet jeśli zasilanie by miała 24V. To też w teorii. Pół roku tak miałem, zanim wymieniłem starego Tracera 20A na nowego Tracera 40A i działało.
Cała elektryka u mnie, to taka trochę bardziej skomplikowana sprawa. Ciut bardziej bo przecież na elektronice się znam. No więc, o co chodzi?
Grubości kabli dobrane ok, bezpieczników masa i to na początku duże, a później mniejsze na kolejne obwody i co? A to, że wszystko było pięknie jak budowałem, bo testowałem czy bezpieczniki się palą gdy robię zwarcie itd, ale później dołożyłem kilka dodatków, jakieś chińskie kamerki, srerki i co tam później wyszło. Jak mi się chciało, to dałem bezpiecznik, a najlepiej jak był, a jak nie, no to przecież mam na każdym obwodzie. Mam, ale po kilka amper. Najmniejsze 5A, sporadycznie 3A, a z jeden 1A, a przeciętnie te małe to 7,5A i 10A. Kable doprowadzające też grube. No min. jak nie 2,5 mm2, to 1,5 mm2. No więc gdzie problem?
A no tu, że na końcu obwodów podłącza się różne urządzenia i czasem są one na cieniutkich kur…a mać chińskich kabelkach najczęściej bez bezpiecznika. Mózg mi się wyłączył, bo przecież elektryk jest najmądrzejszy i wie co robi, a szewc skąd? No stąd, że przecież jak zrobiłem raz elektrykę, to po co ulepszać i dodawać kolejne bezpieczniki? Nieważne, że po latach są już nowe elektroniczne gadgety. Bezpieczniki są? Są. Jest przecież dobrze. A to to błąd, bo braki zabezpieczeń na tych najcieńszych obwodach, które mogą nie przepalić w razie W. A takiego bezpiecznika 5A czy 10A nie przepali, bo po prostu płynie mniejszy prąd, ale wystarczający do sfajczenia czegoś na tych cienkich, chińskich…
Po podłączeniu nowego Tracera, a po kilku dniach później nowego lusterka zorientowałem się, że kamerka też jednak nie działa. No brak obrazu. Czyli nie działa. Brałem to pod uwagę, dlatego kupiłem nową, ale nie miałem od razu jak jej wymienić bo padało. W dniu podłączania lusterka, gdy kamera nie działała, odpiąłem jej wtyczki. To znaczy, że kilka dni jeździłem z podłączoną. Te dni między instalacją MPPT a lusterka.
Dziś postanowiłem się tym zająć, ale chciałem sprawdzić czy ta stara na pewno ma prąd i czy na pewno umarła. Podłączyłem ją, podłączyłem wszytko, włączyłem lusterko no i nic. No to plan taki, za chwilę wezmę się za wymianę. Była pod prądem kilka dni, czyli bez różnicy, że teraz znów jest.
Zasiadłem do laptopa, bo trzeba odpisać coś. Luzik, tralalaa, a tu dźwięk coś a’la szzzzz i dym. Tyle, że no nie od razu, tylko po jakiś kilkudziesięciu minutach, a nawet spokojnie po godzinie. Ja już zapomniałem, że ta kamerka została ponownie podłączona. W sumie była kilka dni pod prądem, jak pisałem i nic się nie działo. O zgrozo. Kilka dni!!! A teraz ledwo godzinę. No nie skojarzyłem od razu, że to ona.
Wiem, że gdzieś zwarcie, bo najpierw typowy dźwięk, że coś przepaliło i zapach dymu dla palonej elektroniki. W sekundę miałem już w rękach gaśnicę pianową, która jest w kuchni, i na szybko, jednym ruchem ręki wyrywam wszystkie kable z gniazd, to ładowarki i inne urządzenia, bo co może się nagle dymić? No coś chińskiego. Lepiej odłączyć wszystko, gdy nie widzi się co dokładnie dymi. Po tym szybkim zabiegu nie ma poprawy i przybywa dymu, czyli wyrywanie wtyczek i ładowarek nie pomogło, tym bardziej, że nadal nie widziałem źródła, więc to nic na zewnątrz. Kolejne sekundy i robię obrót i do centrali odciąć wszystkie akumulatory. To jest podstawa. Akumulatory odcięte.
Teraz już wiem, że więcej dymu, jeśli nie ma ognia nie przybędzie. Ale czy na pewno nie ma ognia? Nie widzę na zewnątrz. Trzeba szybko znaleźć źródło, bo dym widzę, a ognia nie. W kamperze trochę siwo. Gdzie jest źródło. To najważniejsze, żeby je szybko zlokalizować. Na pewno nie na zewnątrz, więc w szafce, lub pod łóżkiem, no gdzie. Zacząłem się wkur… że ślepy jestem.
Wiem, opis trwa długo, ale wszytko od momentu zajarzenia, że mam dym i ten dym to z instalacji elektrycznej do odcięcia akumulatorów trwało może z 4-5 sekund. Po odcięciu aku szybko przerzucałem co się da na przód, żeby w razie W było mniej do palenia się. Z reguły działam bez stresu w takich sytuacjach, bo jeszcze w szkole robiliśmy sobie z kolegami dziesiątki razy kawały, dymiąc co się da na warsztatach. Następnie pożar w akademiku, to już na studiach, a jak się okazało, ktoś kiepa do zsypu wrzucił, a my dzielnie gasiliśmy, ale nie to co trzeba. No ale kto by po wódce szukał źródła dymu. Stare czasy. Później lata grzebania w przeróżnych elektronicznych wynalazkach, to człowiek się naoglądał takiego dymu nie raz. Czasem nawet z premedytacją obserwował jak się coś fajnie dymi.
Czyli dziś działanie prawidłowe, no może z poprawką taką, że trzeba było najpierw odciąć akumulatory, ale po 2 sekundowym przeanalizowaniu sytuacji chciałem po pierwsze dopaść tego skurwiela, który bezczelnie mi się dymił, na gorącym uczynku, a po odcięciu mógłby przestać, i zarzygać go pianą. Stąd najpierw ta gaśnica pianowa w łapie. A po drugie po odcięciu akumulatorów przestanie działać wszystko, w tym pompa wody, a woda by się przydała w razie czego. Niby wodą prądu nie, ale to mowa nie o 230V, tylko 12V. Tu woda nie jest problemem. Wąż od prysznica jest długi i spokojnie by dosięgnął. 70l wody powinno starczyć w pierwszych chwilach. Później tylko zabierać co ważne pod ręką i ucieczka. Tfu, tfu. Druga pianowa w kabinie. Daleko i też mało. A proszkowych nie używam. Ktoś ze znajomych opowiadał mi, że po użyciu, sprzątanie proszku to miesiące, a nawet lata. Żałował, że się nie spaliło.
No ale wracamy do mojego przypadku.
Czyli prąd odcięty, ognia nigdzie nie widać, dymu niestety kupa, ale okien nie otwieram, coby nie dawać podmuchu świeżego powietrza, no i oczywiście zlokalizowałem dziada. Tak, kabel od chińskiej kamerki cofania z allegro za 80 zł był przyczyną całego zamieszania. Kabel? Właściwie po dłuższej obserwacji i porozcinaniu tego zgrubienia okazało się, że to elektronika na kablu. W tym zgrubieniu upchali zdaje się stepdown, który pozwala na zasilanie kamerki czy to z 12V czy to z 24V. Ten moduł w środku kabla po prostu zaczął się fajczyć. Zrobiłem oczywiście fotkę żeby Wam pokazać.
Kiedy to zdechło? Nie wiem. Obstawiam, że uszkodził ją owego dnia PWM. Innej przyczyny nagłego padnięcia nie widzę. No chyba, że po prostu postanowiła umrzeć akurat na moich oczach. I całe szczęście, bo gdyby mnie nie było, to pewnie już bym nie miał kampera. Obstawiam jednak, że to przyczyna impulsu z PWM, który jakoś częściowo uszkodził moduł i było kwestią czasu aż zapłonie. Taka bomba z opóźnionym działaniem.
Przemyślenia:
Najważniejsze – to nie takie proste zlokalizować źródło dymu. No chyba, że cała instalacja to 2 kable do światełka i 2 do ładowarki komórki. U mnie jest ponad pół kilometra kabli. Pomijam już przypadki gdy ktoś kable upycha w środku izolacji, albo przeplata w słupkach, które zarzyga później pianą montażową. Zero dostępu do kabli na zawsze. Ja u mnie mogę wymienić nawet dziś każdy odcinek na nowy.
Oczywiście czujnik dymu mam, ale …z przodu, tam gdzie cała elektrownia. Pewnie kiedyś by wykrył dym i on i zaczął …tylko piszczeć, ale zanim do przodu dotarłaby wystarczająca ilość dymu, to co by musiało się dziać z tyłu, gdzie paliła się elektronika?
Nigdy nie można być pewnym instalacji, a głupotą było zostawić podłączoną padniętą kamerkę. Nie dać przy instalacji kolejnych bezpieczników rzędu np. 1A albo 500mA na takie chińskie badziewia to już nie wspomnę. Całe szczęście, że nie poszedłem dziś na trening i to najlepiej po pozostawieniu podłączonej zepsutej chińskiej kamerki cofania. W sumie dostałbym pewnie kasę z AC i zbudował sobie za nią kolejnego kampera, no ale szkoda złomka 😀
No i wnioski:
Na pewno od razu kupię dodatkowe bezpieczniki tzw. „in line” czyli na kablu i powstawiam w każde głupie miejsce, gdzie dochodzą grube kable z większymi bezpiecznikami, a do nich są podpięte jakieś drobne chińskie bzdety, jak np. wentylatorki czy kamerki i inne gówna. To powinno być zawsze.
I wiecie co? Wam też radzę zweryfikować co i jak i gdzie i zabezpieczać bezpiecznikami co się da. Sam energoblok z dużymi bezpiecznikami, a później nie wiadomo jakimi i jakiej długości kablami to ciut za mało. Ja budując robiłem testy spalania bezpieczników na końcach instalacji. Zawsze padał bezpiecznik, ale z czasem dodając te drobne sprzęty z cienkimi kabelkami już nie. A powinienem. Moja głupota.
A najlepsze w tym wszystkim jest to, że po przemyśleniach to nie kamerka zrobiła zwarcie …tylko ten moduł na kablu do niej, więc nie do końca to był problem tego, że ona już była zdechła. Możliwe nawet, że kamera nadal działa. Z jakiegoś powodu zapłonął ten chiński układzik przed kamerką. Ale czemu nie od razu, jeśli był padnięty?
Na koniec jeszcze jeden pomysł – dokładam drugą czujkę dymu i rozważam, czy nie zastosuję elektryki odcinającej aku całkowicie, gdy wykryje jakiś dym. Bo przecież nie zawsze jestem w kamperze. Czyli więcej bezpieczników i jakiś detektor odcinający aku.